Zamknij

Mówił do mnie skurwysynu. Za cokolwiek. Za coś, co zrobiłem lub czego nie zrobiłem...

08:11, 12.04.2019 kin, fot. K. Zydorowicz Aktualizacja: 10:03, 16.04.2019
Skomentuj

Czy były skargi na dyrektora leszczyńskiego teatru? Czy jakiś aktor zrezygnował przez niego z pracy? Jakich obraźliwych słów używał? Czy w trakcie prób do spektakli spożywano alkohol? Między innymi takie pytania padły wczoraj w sądzie na rozprawie jaką Błażej Baraniak, dyrektor Teatru Miejskiego w Lesznie, wytoczył Telewizji Leszno.

Sąd ma ustalić, czy materiały relacjonujące zachowania dyrektora, wyemitowane przez Telewizję Leszno, były wiarygodne. Chodzi m. in. o wywiad, jakiego udzielił stacji dawny podwładny Baraniaka - Krzysztof Ratnicyn, pracujący w ówczesnym Centrum Kultury i Sztuki, przekształconym potem w Teatr Miejski.

Ratnicyn podtrzymał w sądzie wszystkie swoje słowa i zarzuty względem dawnego szefa. Zeznawał, że na początku ich współpraca układała się bardzo dobrze, ale relacje szybko zaczęły być trudne. Mówił o agresji słownej ze strony dyrektora, a nawet o zastraszaniu. Zapytany przez sąd o przykłady, uściślał.

- Mówił  do mnie skurwysynu. Za cokolwiek. Za coś, co zrobiłem lub czego nie zrobiłem w jego przekonaniu.

Dyrektor miał też używać słów typu "wypierdolę cię na zbity ryj i gdzie znajdziesz robotę". Ratnicyn zeznawał, że agresywne zachowania dotykały nie tylko jego, ale też innych pracowników, a także, że szef pił dużo alkoholu.

Świadek był pytany także o to, czym się kierował opowiadając o tym w telewizji.

- Poczuciem sprawiedliwości - odpowiedział. - Teatr jest instytucją publiczną, i nie może w nim być sytuacji patologicznej, za jaką uważam kierowanie placówką tyle lat przez człowieka ujawniającego takie zachowania.

Tłumaczył przed sądem, dlaczego głos w tej sprawie zabrał dopiero teraz, po 11 latach od swojego odejścia z pracy. Wtedy chciał się odciąć i wyjechał. Obserwował jednak rozwój teatru w Lesznie, a punktem zwrotnym była głośna sprawa zwolnienia aktorki i kierownik artystycznej Beaty Kawki.

- Jak usłyszałem zarzuty, wyobrażałem sobie, co ona musiała tam przeżyć.

Także Beata Kawka mówiła przed sądem o złych nawykach dyrektora. Padły ostre słowa:

- Byłam świadkiem wielu sytuacji, które dyrektorowi nie przystoją.

Mówiła o tym, że każda premiera okupiona była dużym stresem, obrażaniem pracowników, artystów i jej. Mówiła o jego "pogardzie dla ludzi", o "dużych złośliwościach", "wyrafinowanych obelgach", "potwornych awanturach", o "chorobliwej podejrzliwości" i "spiskowych teoriach tłumaczenia zdarzeń". Przyznała, że były też okresy, kiedy był w dobrej formie.

Pełnomocnik Błażeja Baraniaka Wojciech Dominiak dopytywał:

- Ilu aktorów zaprzestało współpracy z teatrem z uwagi na zachowania dyrektora w czasie, kiedy była pani zatrudniona w teatrze?

- Żaden - odpowiedziała Beata Kawka.

- Czy były skargi na dyrektora?

- Nie, bo usprawiedliwiałam jego zachowania dbając o to, by nic nie wypłynęło do opinii publicznej.

- Czy na próbach ktoś z zespołu spożywał alkohol?

- Nie. Alkohol był dopiero po próbach, po pracy. Było nasze przyzwolenie na alkohol w teatrze, ale nikt go nie nadużywał.

Dopowiedziała, że za jej czasów dyrektor nie miał alkoholowych ciągów, o których opowiadał Krzysztof Ratnicyn.

Sędzia Michał Kuczkowski zapytał, czy jej zdaniem dyrektor ma problem z alkoholem.

- Nie mnie to oceniać - odpowiedziała Beata Kawka.

Powiedziała tylko, że co jakiś czas w gabinecie dyrektora odbywała się gra w scrabble, z udziałem młodych aktorów, i podczas tych towarzyskich spotkań pito alkohol.

Sędzia pytał też, czy dyrektor używał wulgarnych słów.

- Czasem tak, czasem nie.

Przyznała, że sama używa mocnych, wulgarnych słów, jednak nie po to, by obrażać ludzi.

***

Ta rozprawa była trochę jak sąd nad Błażejem Baraniakiem, który pozew złożył. To z jego inicjatywy toczy się ten proces. Sąd próbował ustalić, czy publikowane przez Telewizję Leszno informacje były wiarygodne. Krzysztof Ratnicyn podtrzymał wszystkie zarzuty, o których mówił w wywiadzie, także Beata Kawka uznała je za wiarygodne. Tymczasem sam Błażej Baraniak uważa, że wyemitowane materiały były nieobiektywne, oszczercze, godzące w jego dobre imię. Najbardziej uraziło go to, że dziennikarka realizująca temat nie zwróciła się do niego o komentarz w trakcie pracy nad materiałem. Dlaczego?

- Bo nie tak pracują dziś dziennikarze - tłumaczyła w sądzie Hanka Włodarczak. Jej zdaniem, przekazanie dyrektorowi do obejrzenia nagranych z Ratnicynem materiałów byłoby nieuczciwe wobec rozmówcy. Tłumaczyła, że słowa rozmówcy uznała za wiarygodne, bo pokazał swoją twarz przed kamerą, a wypowiedzi były spójne z opiniami, jakie znała z przekazów Beaty Kawki i współpracujących z teatrem aktorów. 

Kolejna rozprawa odbędzie się pod koniec maja.

(kin, fot. K. Zydorowicz)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

MadziaMadzia

7 2

wielkie halo, przecież takie stosunki panują w każdym zakładzie pracy, bycie gnojonym przez szefa to typowa relacja, można nawet powiedzieć podstawowy element pracy, i każdy musi to znosić, bo tylko według rządu mamy brak bezrobocia i rynek pracownika 12:45, 12.04.2019

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%