Ryszard Czarnecki walczy o głosy leszczynian i piątą kadencję w Europarlamencie

Europoseł Prawa i Sprawiedliwości Ryszard Czarnecki od Leszna rozpoczął kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Walczyć będzie o piątą kadencję w Brukseli. Jest dwójką na liście PiS z Wielkopolski.

W poniedziałek przed południem Ryszard Czarnecki i poseł PiS Jan Dziedziczak zaprosili dziennikarzy na konferencję prasową na Rynek w Lesznie. 

Oficjalne listy kandydatów PiS do Parlamentu Europejskiego mają być znane i zarejestrowane we wtorek, 30 kwietnia. Póki co Ryszard Czarnecki jest pewny swojego miejsca nr 2 na liście z Wielkopolski. Jedynką z naszego województwa ma być Wojciech Kolarski, obecnie pracujący jako sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Andrzej Dudy, krakowianin. Nie potwierdziły się zatem wcześniejsze doniesienia medialne, że numerem 1 z Wielkopolski może być posłanka Joanna Lichocka, słynna z obraźliwego gestu, jaki pokazała w polskim parlamencie posłom ówczesnej opozycji, a więc Koalicji Obywatelskiej. 

Ryszard Czarnecki robi w poniedziałek objazd po terenie, skąd będzie walczył o głosy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Odbędą się one w niedzielę, 9 czerwca.

- Przyjechałem tutaj przede wszystkim, aby zaapelować o wysoką frekwencję, o pójście na wybory. Im większa frekwencja, tym większe znaczenie Polski w Parlamencie Europejskim To zaszczyt dla mnie, że wracam do Wielkopolski, bo kandydowałem także z tego okręgu - mówił Ryszard Czarnecki.

Wysoka frekwencja to także więcej mandatów. Wielkopolska ma pewne 5 miejsc w Brukseli, ale jeśli wyborcy chętnie pójdą do urn, to mandatów może być 6.

- W Wielkopolsce PiS ma szansę na dwa mandaty - dodawał Czarnecki.

W wyborach do PE PiS idzie z kilkoma głównymi zadaniami. Po pierwsze zablokowania Zielonego Ładu. Po drugie - zmiany polityki emigracyjnej Unii Europejskiej, tak aby zatrzymać napływ nielegalnych imigrantów z Afryki i Azji do Polski i UE. 

Podczas konferencji osoby siedzące w jednym z ogródków krzyczały w kierunku Ryszarda Czarneckiego hasła nawołujące go do oddania pieniędzy za delegacje do Brukseli.  Europoseł wyjaśniał dziennikarzom, że to "odgrzewany kotlet", bo wszystkie pieniądze już zwrócił. Było to 100.000 euro, a cała sprawa wynikała - jak mówił - z błędów jego asystentów.